Strona:Szandor Petöfi - Wojak Janosz.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
44

Miała ona strasznie gniewliwego męża,
Ten gdy mnie zobaczył, spojrzał jak na węża,
Darł się, wykrzykiwał z całej gardła mocy,
Klął na czem świat stoi aż do ciemnéj nocy.

Dobra gospodyni jęła go łagodzić:
„Przestańcież, ojczulku, żale swe rozwodzić,
W bruździe go nie mogłam pozostawić przecie,
Boby mnie ukarał Bóg na tamtym świecie.

„Będziecie w starości z niego mieć podporę,
Macie bydło, owce, gospodarstwo spore,
Chłopak wzrośnie, darmo nie będzie jadł chleba,
Najmować beresza nie będzie potrzeba.“

Przyjął mnie nareszcie po rozprawie takiéj,
Ale nieraz później dał mi się we znaki.
Kiedykolwiek praca nie szła należycie,
To mnie spotykało najstraszliwsze bicie.

Tak wzrastałem w trudzie, wciąż pod kijem prawie,
Rzadko biorąc udział w dziecięcej zabawie,
Lecz mnie w mojej twardej doli pocieszało
Jasnowłose dziewczę, co we wsi mieszkało.

Matka odumarła ją młodo. Niedługo
Wdowcem był jej ojciec, — ożenił się z drugą,
A wreszcie i umarł, a dziewczyna biedna
Ze swoją macochą pozostała jedna.