Wziął on pod opiekę hufiec węgrów dziarski,
Bo za swej młodości był w ziemi madjarskiéj,
I zacny monarcha miał w pamięci świeżéj,
Że go przyjmowali węgrzy jak należy.
Więc jako druh Węgier od dawnego czasu,
Postanowił wywieźć węgrów z ambarasu,
I po przyjacielsku, jako do równego,
Tak mówił do króla kraju tatarskiego:
„Dobry przyjacielu, pozwól im iść daléj,
Oni zrządzać szkody tu nie zamierzali,
Lud ten mi jest znany, pełen szlachetności,
Pozwól mu przez kraj twój iść dla mej miłości.“
„Chcesz królu, niech idą z sakwami i wozy.“
Taką dał odpowiedź książę pełen grozy,
Kazał im dać paszport i zalecił srodze,
Żeby im nikt przeszkód nie śmiał stawiać w drodze.
Już bez przeszkód tedy madjary ciągnęli,
Aż wreszcie do granic Tatarji dobrnęli,
Z radością... i słuszną... bo kraj nieciekawy:
Prócz mięsa z niedźwiedzi i fig, żadnéj strawy.