Strona:Stefan Napierski - Poeta i świat.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KONRAD I LAURA.

W pomroce trzepot mdły łojowej świecy,
chwiany na wietrze i syczenie gazu
w podmuchu — z poza szarej gazy
o, Lauro! widzę twój profil. Nie więcej!

Z bladem czołem on szuka cię w złoceniach loży,
czarny kosmyk przylepia się na białem czole.
Lecz tyś wzleciała wyżej. I nikt nie otworzy
ciemnych trzeszczących schodów! A już grają w dole

harfy! To „Łucji“ cudna uwertura.
Kandelabry zadźwiękły, gasnąc. Podnieś wyżej
wzrok. Teatralna burza i wichura
rozwiana... I czyjś szept na paradyzie.

Więc to ona! Jej oczy, lśniące błyskawice,
albo gwiazdy zimowe, smutne pukle z złota!
— Antrakt. Oto powstają lwy niedbale, lwice
lornetują zawzięcie. Bądź-że jako posąg

marmurowy, w uśmiechu nie zdradź skurczu męki.
Ona wciąż się rozchwiewa wyżej, jeszcze dalej.
Nie myśl, że ma paluszki wróżki, ni sukienki
najtańsze. Nie myśl! — I znowu zagrali!

Że mieszka na Podwalu. — (A ty w faetonie,
gdy lekko skiniesz, dzwonią dandysa breloki.