Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/66

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    MELODJA

    Gdy podpatruję gębę, roześmianą z krzaków,
    ciemniejących w powiewie, jak smugi na łanie
    (a podmuch je pochyla wukos), między liśćmi
    wyłania się zagięta dłoń, wypukła w blasku,
    policzki ocienione daszkiem czapki, szyja
    luźno krawatem spięta, trwa pod plamą mroku:
    oczu prawie nie dojrzeć, fałdy twojej bluzy
    ułożone są prosto, jak pokorne peplum,
    tak skromnie i nieznacznie pod groźbą uśmiechu!
    Ach, liście dotykalne! one jedne! gęstwa
    konarów wznosi ramy, jak szpalery parku,
    gdzie w ukłonie, w chodakach z klamrą, zakochany.
    błądził Szekspir, rojący o płonkach kapusty.
    Wzdychał; nie drwiły drzewa; to była melodja,
    niefałszowana dźwiękiem. zanim wychynąłeś
    z krzewów, rozchwianych cieniem, piszczałkę zgubiwszy,
    i huśtając się, ciemny, siadłeś na gałęzi,
    która skrzypiała drwiąco. Ironjo zmierzchania!
    Przetrwały te zarośla, jak ramy portretu,
    gdzie hypogryf przyklękał przed głupiem chłopięciem
    o zmierzwionej czuprynie i z mosiężną blasku
    kroplą na nosie wgórę zadartym. Jest mruczno,
    a szum rzeki widmowej gada; tam błądziłem
    nad strumieniem, sam w kniei, o, młodzieńcza luno,
    która żeglujesz martwo nad skrętami wiązu!
    Wtedy ptaki zrywały się spod nóg, kwiliły,
    zbudzone ze snu nagle, jak cios w piersi. Oto
    zatoczyłeś się wreszcie, poeto: nie klękaj,
    na tej murawie ślisko nie od krwi, od blasku:
    nikt nie ujrzy, jak konać rozpoczniesz scenicznie,
    prócz gałęzi, i kłamstwa świateł, i obłudy
    cieni, i śmiechu w smugach. Aż melodja minie.