Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Całuj! — ryknął, dominując nad rechotem wyznawców. — Całuj!
A gdy spełniła ohydny rozkaz, potwór–obojniak położył jej prawą dłoń na piersi i rzekł głosem huczącym jak grom:
— Oto pieczęć — dar mojego ducha. Przyjmij go i noś na sobie w imię moje!
I gdy odjął rękę, pojawiło się na piersi Kamy haniebne piętno djabelskiego stygmatu.
— Przyjętaś w poczet sióstr i braci mojego zakonu.
Ceremonjał był skończony. Wśród piekielnej wrzawy i śmiechów zeszła ze skalnego stogu i wmieszała się w zgraję sabatników...
Rozległy się tony niewidzialnej muzyki. Zrazu senna, drzemiąca, powoli przerodziła się w orgję dźwięków chrapliwych, dyszących skwarem krwi, rują pożądania. Kilkaset nagich postaci ująwszy się za ręce, otoczyło olbrzymiem kołem tron kozła. Rozpoczął się taneczny korowód. Wśród jurnych okrzyków rozgrzanych samców i samek rozkołysały się w takt szatańskiego bolera obnażone torsy, wygięły w pałąk połyskujące oliwą i potem grzbiety. Powstał wielki tupot bosych nóg na murawie, a odbity od wieńca wzgórz wrócił wzmocniony echem...
W świetle pochodni zatkniętych za żelazne kuny prześmigało w coraz szybszem tempie kotłowisko kosmatych łydek, napęczniałych lubieżą piersi, podanych ku sobie w bezwstydnem pragnieniu podbrzuszy.
— Huś, hejja! Huś! Hejja!
Wtem pękł taneczny pierścień i rozpadł się na tysiące ogniw, które znów jak planetarne mgła-