Strona:Stefan Grabiński - Przypowieść o krecie tunelowym (1926).djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widział wszystko jak poprzez gęstą, żelazną kratę. Odtąd ilekroć obowiązki służbowe zmuszały go do zapuszczania się w partje wylotowe, zawsze nakładał na oczy grube, ciemnozielone okulary. Zresztą unikał ich, chętnie kryjąc się w głębinach swego terytorjum. Od owego czasu wytworzył się w nim organiczny uraz do słońca i światła dnia i za nic w świecie nie byłby się dał namówić do opuszczenia choćby na chwilę swych podziemnych nor.
Dobrze mu w nich było, bezpiecznie i swojo. Bolesne doświadczenie zabiło w nim raz na zawsze słabe zresztą i szczątkowe resztki zainteresowania, jakie miał kiedyś dla tego, co leżało poza obrębem tunelu.
Jedynemi łącznikami między nim a światem były przelatujące 6 razy na dobę przez gardziel tunelową pociągi i 15-letni sietniak-niedojga, Jędruch, który co dwa dni przynosił mu najniezbędniejsze środki żywności. Zresztą nikt go nie odwiedzał w jego mrocznej samotni, bo Florek był osobnikiem ponurym i stronił od ludzkiego towarzystwa. Od śmierci ojca z nikim nie zamienił słowa a z Jędruchem-kretynem porozumiewał się zapomocą znaków, bo „bejdok“ był głuchoniemy. Przebąkiwano nawet, że Antoni Florek wskutek wieloletniego milczenia zapomniał mowy ludzkiej i że dziś trudnoby się było nawet z nim porozumieć. Kiedy przed kilku laty z powodu pęknięcia osi u koła jednego z wagonów musiał zatrzymać się na czas pewien w podsieniach tunelowych ekspress-transversal i kierownik pociągu usiłował wciągnąć do pogadanki milczącego uparcie drożnika, Florek odpowiadał niechętnie i z wysiłkiem, jak człowiek, który z trudem szuka słów do wypowiedzenia myśli.......
Zato w chwilach samotności i ciszy, w godzinach niemąconych przejazdem pociągów czuł się strażnik we właściwym sobie żywiole. Prostowały się wtedy jego przygarbione plecy, podnosiła pochylona