Strona:Stefan Grabiński - Przypowieść o krecie tunelowym (1926).djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

członków tego samego rodu nabierała charakteru czynności organicznej, swoistej, silnie zindywidualizowanej. Funkcjonalna ich osobność, usuwając zmechanizowanie i bezduszną rutynę, wlewała życiodajne soki klasowego zainteresowania dla „sprawy“, dawała gwarancję zapału, może nawet entuzjazmu. To też słusznie nazwano z czasem przekop kolejowy pod Turbaczem „tunelem Florków“…
Niestety dziś ród był na wymarciu. Obecny dróżnik, Antoni, mężczyzna już 35-letni był jego ostatnią, bezpłodną odroślą. Żony dotychczas nie miał i mieć nie chciał; historja rodziny Florków wysnuwała się nieodwołalnie do końca…
Dziwnym człowiekiem był Antoni Florek, strażnik tunelu pod Turbaczem. Wzrostu mniej niż średniego odznaczał się niezwykle bladą cerą twarzy i włosem jasnym jak len, niemal białym. Szczególne były oczy. Małe, podobne do pary czarnych paciorków z czerwoną obwódką dookoła źrenicy mrużyły się nerwowo pod wpływem światła, zwężając jak u kota do rozmiarów szpary. Ostatni Florek nie znosił słońca.
Urodzony w półmroku tunelu, rozświeconego tylko sztucznem światłem lamp elektrycznych, nie cierpiał jasności dnia. Nad dzieckiem podziemia zaciążyła klątwa atawizmu, przeszło wiekowa forma bytowania przodków. Antoni Florek ani razu w życiu swojem nie ujrzał kręgu słońca. Jedynej próby wychylenia się z mrocznych dziedzin tunelu lat temu parę wstecz omal nie przypłacił utratą wzroku. Gdy pchany ciekawością dotarł razu pewnego prawie do wylotu tunelowego, uległ nagle tak silnemu olśnieniu, że na kilka godzin oślepł zupełnie. Z trudem tylko, po omacku wycofawszy się w głąb podziemia, spędził całe owo fatalne popołudnie w najciemniejszych zakątkach tunelowych z przepaską na porażonych oczach. Przez kilka następnych dni odczuwał w obu wzgórkach czołowych silny ból i