Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powtórzonych przeżyć mordercy opierał się co do joty na wynikach, do których doszedłem drogą analizy faktów podanych w dzienniku. Wszystko tedy na pozór było w porządku. A jednak w głębi nurtowały jakieś na pół świadome myśli zadające kłam wszystkiemu, bystre, logiczne, uparte.
Udawałem przecież, że wszystko na miejscu i cieszyłem się spokojem niezmąconej powierzchni.
Rzeczywiście miałem już tego dość. Tragedja Wygnanki wciągała mnie zbyt osobiście w swe czarne wiry, że zachodziła obawa, bym się nie dał im wchłonąć. Ostatecznie pal licho wszystko! Co mnie to obchodzi? Należało zwolna wycofać się.
Lecz szczwana myśl krążyła po objazdach, zmierzając z ukosa do drażliwego punktu. Niepokój nieznośny zapuścił mi w duszę chłodne jak stal wzierniki i już, już zbierał rozpierzchłe chwilowo oka matni, gdy wtem szczegół zewnętrzny skierował uwagę na co innego i ku mej głębokiej radości nie pozwolił dokończyć skojarzenia.
Zbliżywszy się na odległość paru kroków do fatalnego mostu, uczułem, że przejść go nie zdołam.
Obawa posłyszenia owego dudnienia, co głuchem wspomnieniem błąkało się w zaułkach mózgu, rzuciła mnie gwałtownie wstecz. Nie pozostawało nic jak obejść go spodem.