zemdlała. Pobiegłem po wodę i zacząłem ją cucić. Skoro pierwsze jutrznie krwi zaświtały na śmiertelnie bladych jej jagodach i z głębokiem westchnieniem otworzyła smutne, zdumione oczy, uciekłem stamtąd jak złodziej.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Od pamiętnego zajścia w nocy z 29 na 30 sierpnia upłynął tydzień. Niby nic się nie zmieniło. Jak przedtem, codziennie widujemy się z Inezą i pijemy rozkosz ze wspólnego kielicha, jak dawniej, pływamy gondolą po lagunie i robimy bliższe lub dalsze wycieczki. A jednak coś wkradło się do naszego stosunku i położyło się w poprzek nieokreślonym sprzeciwem.
Parę już razy przyłapała mię Inez na tem, że bez widocznego powodu popadłem w zamyślenie; kiedyindziej zrobiła mi pełen goryczy wyrzut, że nieraz wśród miłosnych uniesień czynię wrażenie roztargnionego. Lecz i ja zauważyłem zmiany u niej. Nie było w nich nic takiego, coby mogło mi świadczyć o ochłodzeniu jej uczuć ku mnie; zmiany te miały charakter specjalny. Donja Orpega stała się od pewnego czasu lękliwa i nerwowa. Lada szmer budzi w niej przesadną obawę, lada cień roz-