Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem rozdzierającą prawdę swego żywota. „Zaiste smutny jest ten świat aż do śmierci“...
Umilkłem i zamyślony patrzyłem na czerniejący u naszych stóp tabor gondol, łodzi i motorówek. Tymczasem zmierzchło się zupełnie. Jak na znak dany przez niewidzialną rękę rozjarzyły się nagle elektryczne łuki bań, kloszów i latarń a od placu św. Marka nadpłynęła serenada kapeli: Wenecja uczciła swój wieczór pochwalnym nokturnem. Na lagunie zaczęły tułać się tam i sam błędne ognie sygnałów; naprzeciw molo jakiś statek wojenny na kotwicy przed basenem wyspy San Giorgio Maggiore, cały we flagach i banderach święcił imieniny admirała uroczystą iluminacją. Od Punta della Salute, po tamtej stronie kanału wzbijały się pod niebo wrzeciona rakiet, pękały ulewą iskier ogniste fontanny i bukiety; na Lido rozbłysła wydłużoną linją świateł i kinkietów wieczorna rampa wybrzeża...
Oderwałem oczy od zatoki i spotkałem się z badawczem spojrzeniem Inezy. Wytrzymałem je spokojnie przez chwilę. Wtem, ni stąd ni zowąd nasunęło mi się pytanie:
— Pani wierzy we wróżby?