Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łunińskiego zdumiewała jego własna ślepota z tych czasów, ów bezprzykładny daltonizm w chwili, gdy rozstrzygały się losy ich pożycia: nie przeczuwał zdrady; był gotów wszystko inne przypuścić, tylko nie to! Zbyt na to wysoko stawiał charakter Stachy. Cha, cha, cha! Charakter i — dzisiejsza kobieta!... Cha, cha, cha! Per Bacco! Trzeba było być takim głupcem, jak on, Henryk Łuniński, by nie dostrzec, że to antynomje!...
A jednak działo się z nim w tym czasie coś niezwykłego. I to najdziwniejsza — uświadomił mu to tamten — właśnie on, Zabrzeski podczas owej pamiętnej, niby przypadkowej rozmowy, która bezpośrednio poprzedziła jego śmierć. Bo czyż nie było rzeczą zastanawiającą, że twarz przeciwnika w chwili, gdy prosił „o ogień“, wydała mu się skądś znajomą? Wprawdzie Zabrzeski podsuwał mu zrazu t. zw. „fałszywe rozpoznanie“, lecz później wskazał i na inne możliwości. I kto wie, czy właśnie jego teorja „psychicznych wywiadów“ owych duchowych rekonesansów — przeszpiegów, która tak nim głęboko wstrząsnęła, nie zawierała w sobie rozwiązania problemu?
Dziś dopiero, gdy już minęła piorunująca chwila odkrycia i przebrzmiały echa roz-