Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan rację. Więc...
— Więc chyba śniłem... Hm... to dziwne jednak, poco i dlaczego? Co nas obu może łączyć ze sobą?
Zabrzeski pochylił się, by ukryć uśmiech, który przewinął mu się po wargach.
— Zresztą można czasem śnić i na jawie — wtrącił niby od niechcenia.
— Na jawie? Nie rozumiem. Chyba użył pan tego wyrażenia w znaczeniu przenośnem?
— Bynajmniej. Miałem na myśli pewien specjalny stan psychiczny na pograniczu między snem a jawą.
Łuniński poruszył się niespokojnie. Jego smutne siwe oczy spoczęły na Zabrzeskim z wyrazem zdumienia i ukrytego lęku.
— W każdym razie musiałby to być jakiś stan anormalny? — zapytał z wahaniem.
— Niewątpliwie. Wywołać go może zbytnie nasilenie myśli lub nadzwyczajne napięcie uczuciowe.
W tej chwili pociąg, który w ciągu ostatnich słów rozmowy zwolnił biegu, zatrzymał się przed stacją.
— Tulczyn! — przesiąkł z poza okna głos konduktora. — Tulczyn!...