Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puszczając ze skostniałych palców syryngi. Zwycięski mór szalał dalej...
Wtedy oczy wszystkich zwróciły się na ks. Dezyderego: ponury prałat za niemą zgodą mieszkańców Bugaju objął nad nimi duchowe dowództwo. Porzucił więc swe zaciszne mieszkanie przy pałacu biskupim koło katedry i przeniósł się do małego, dzikiem winem opiętego domku na przedmieściu, by — wziąć w swe mocne, stalowe ręce rząd dusz potępieńców.
Zaczął od procesyj błagalnych. W dąbrowie, na wschodniej rubieży Bugaju spuścili drwale olbrzymie, stuletnie drzewo, poobcinali konary, ogołocili z gałęzi. Przyszli cieśle, ściosali pień, wygładzili granie, przybili potężną przecznicę i zrobili krzyż. Potwornych rozmiarów, bo na 20 m. długie a na 8 szerokie drzewo męki, poświęcone w kościółku św. Wojciecha na Przylas kie Kępie spoczęło na barkach pokutników; wspierając jedni drugich, w znoju, w pocie i udręce, z oczyma nabiegłemi krwią, w zgrzebnych koszulach, parcianych opończach lub szorstkich, z wyciętemi po bokach na ręce otworami worach dźwigali ten krzyż pokutny z pieśnią na ustach a rozpaczą w duszach. I szła straszliwa procesja przy blasku świec ogromnych, triangałów w kształcie trójgranu, gromnic śmiertelnych i latarek krepą osnutych przez ulice przedmiejskie, place, sady, ogrody, wlokła się wśród jęku dzwonów pod turkusową kopułą majowego nieba przez pola, ścieże i drogi prażona żarem szalejącego słońca, śniada od pyłu, szara od kurzawy, którą wiatr skwarny wzbi-