Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
GROM.

Pomian był gotów. Powstał od biurka, rozprostował przygarbione całonocnem ślęczeniem plecy i uśmiechnął się. Był gotów. Przed nim piętrzył się stos świeżo zapisanych kartek — ostatnie już może akordy twórczości i życia. Dzieło ukończone. Z miłością oparł dłoń na rękopisach. Myśli, zrodzone tej nocy, zaklęte w twórcze słowo chwili wyjątkowej zdawały się tętnić jeszcze krwią narodzin, jakgdyby nie skrzepłe jeszcze w martwy kształt litery...
Po lewej stronie stołu pod przyciskiem testament spisany pewną, spokojną ręką człowieka, który dobrowolnie ustępuje z areny życia dla powodów ważnych.... Przeglądnął pismo raz jeszcze. Wszystko było w porządku: podpis, pieczęć notarjalna, nazwiska świadków...
Na środku biurka, na teczce parę listów: do brata, krewnych w Krakowie i do matki. Ten ostatni przebiegł ponownie oczyma i zamyślił się... Najdroższa na świecie, najświętsza istota! Biedna, czy przeżyje cios, który jej gotuje?...
Uczuł, jak wzruszenie ściska go za gardło. Łzy, niewczesne łzy męskie zabłądziły pod powieki.
— Matko najlepsza, nie mogłem inaczej!...