Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sklepie. — Narazie jednak nie widzę tu tego, czego nam potrzeba. Widocznie nie urządziłeś się pan jeszcze zupełnie, panie Kuternóżka?
— Do usług księży dobrodziejów. Stroje i bielizna rzeczywiście dotychczas jeszcze nie wypakowane, lecz właśnie zabieraliśmy się do tego i skrzynie już pootwierane. Możemy gustować. Proszę bliżej do tych kufrów. Pietrek, podnieś wieko!
I zaczął po kolei wydobywać z wnętrza jedwabne ornaty i kapy bogato złotem szamerowane, haftami ozdobne z kolumnami z aksamitu lub mory, wzorzyste i w różnych kolorach, dalmatyki złociste z prawdziwego brokatu, stuły adamaszkowe, tuwalnie jedwabne i tiulowe, sukienki trójdzielne na cyborja i bursy do wiatyku.
Aż pojaśniało księżom w oczach od przepychu ozdób i artyzmu ornamentów.
— Piękny wybór — szepnął z uznaniem ks. Dezydery.
— Możeby zaraz spróbować, ks. prałacie? — kusił usłużny gospodarz. — O, ten zielony świąteczny obszyty złotym galonem z brokatu, co? Zaraz pomogę ubrać.
I nie czekając odpowiedzi, już wkładał księdzu przez głowę kosztowny, kapiący od złota ornat.
— Cudownie! Leży jak ulany! — zachwycał się, odstąpiwszy parę kroków i obserwując zdaleka. — Proszę przekonać się w lustrze! O tu, w kąciku, na tej ścianie.