Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żołnierze w ordynku, papiery i przedmioty na biurku poskładane symetrycznie po obu skrzydłach, książki pochowane solidnie w szafie bibljotecznej.
Pomianowi zrobiło się odrazu nieswojo: niecierpiał symetrji.
— Czyżby Józef śmiał uraczyć mię próbką swojego smaku w urządzaniu interieuru? — pomyślał poirytowany i zadzwonił na sługę.
— Kto ci tu pozwolił robić porządki? — napadł gwałtownie na wchodzącego. — Czy ci nie wystarczają tamte dwa pokoje?
Oczy starego wygi zaokrągliły się.
— Niczego tu proszę pana nie tykałem od sześciu dni; w środę ubiegłą, t. j. tydzień temu pościerałem tylko prochy, nie ruszając palcem niczego stosownie do rozkazu. Zresztą od wczoraj pokój był zamknięty i żywa dusza nie mogła się tutaj dostać. Chyba... — uśmiechnął się dobrodusznie — chyba kaduk przez dziurkę od klucza.
Pomian przyznał mu rację; istotnie teraz przypomniał sobie, że dnia poprzedniego, wychodząc rano na miasto, zamknął za sobą pokój.
— Hm, — mruknął niechętnie — to prawda...
W parę dni potem zauważył, że wszystkie obrazy w pracowni wisiały jakoś krzywo, odchylone lekko o pewien kąt od linji poziomu. Uderzyło to nawet sługę, który właśnie wtedy znajdował się w pokoju.
— He, he, he! — zaśmiał się, rozglądając ciekawie po ścianach. — Wszystkie malowidła dzisiaj jakoś „na-