Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem równowagi, siła ta wkraczała jako pośrednik sprawiedliwy lecz i nieubłagany. Tej interwencji zawdzięczał Pomian życie. Dziwiło go tylko, że nikt tego dotychczas nie zauważył. A przecież pobieżny choćby rzut oka na szczegóły tragedji przy ul. Jasnej musiał nasuwać podobne refleksje. Od paru miesięcy śledził Pomian z wytężoną uwagą przebieg afery, wczytując się całemi godzinami w sprawozdania reporterów po czasopismach i gazetach.
Uderzył go odrazu pewien rys charekterystyczny dla sprawy: pozorna irracjonalność czynu. Oto wśród jakich okoliczności dokonano morderstwa.
Dnia 22 września około godz. 11 minut 30 zjawili się w mieszkaniu prywatnem ministra, Kazimierza Pradery, dwaj jego serdeczni przyjaciele, p. p. Z. i dr. K., każąc się w pewnej ważnej sprawie natychmiast zaanonsować panu domu. Sługa, któremu wydano to polecenie, wrócił po chwili blady jak płótno i nie mogąc widocznie dobyć głosu z przerażenia, gestami rąk wezwał przybyłych panów za sobą. Silnie zaniepokojeni usłuchali. Po przejściu dwóch pokoi skręcili w boczny korytarz, uchodzący w oszkloną z trzech stron narożnię. Tu służący zatrzymał się i przepuściwszy naprzód gości, sam cofnął się, jakby nie mając odwagi iść dalej. Panowie Z. i dr. K., przeczuwając jakieś nieszczęście, szybko przebyli galerię i po chwili znaleźli się w białej, marmurowej loggji pałacu, wychodzącej na park.