Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezupełnie — odpowiedziała, fascynując go spojrzeniem dziwnie błyszczących w tej chwili oczu.
I wydobywszy z puzderka na nocnym stoliku długą ostrą szpilkę z turmalinową główką, skierowała ją ostrzem ku jego udu.
Spochmurniał i cofając się od łóżka w głąb pokoju, rzekł stanowczo:
— Na to nigdy nie pozwolę. Musisz raz nareszcie zrozumieć, że nie jestem Justynką. Wogóle muszę cię raz przecież oduczyć tych dzikich i barbarzyńskich zachcianek.
Jak pod razem szpicruty zerwała się z łóżka i piorunując go oczyma, wskazała mu drzwi.
— Justyna! — wyszedł z jej gardła zgłuszony wściekłością rozkaz — Justyna!
Na tle kotary, oddzielającej sypialnię od sąsiedniego pokoju zarysowała się postać subretki.
— Jaśnie pani rozkaże?
Lecz naprężenie nerwowe wzięło górę. Amelja blada jak płótno, wstrząsana histerycznemi podrzutami upadła wstecz bez słowa, rozciągając się przepychem nagiego ciała wpoprzek łóżka.
— Jezus, Marja! — krzyknęła pokojówka, przeszywając go nienawistnemi oczyma. — Co pan tutaj wyprawia?
I rzuciła się do ratowania pani. Lecz Pomian wściekłym ruchem odtrącił ją od omdlałej.
— Wynoś się stąd natychmiast! Obejdzie się tu bez ciebie! — I nie zważając już na protesty rozzuchwa-