Przeszedł ludzi — w swej duszy, boski, niepojęty —
Jestem na twe rozkazy!
Pochlebco nikczemny!
Myślisz, dumę podniosłszy, w obłok wzbiwszy myśli
Duszę prędzej ujarzmić — stopić ze złem ściślej —
Nie Szatanowi — będę przyjazny, wzajemny!
Krzywdzisz mnie, bardzo krzywdzisz!
Znam ciebie dokładnie.
Człowieka postać wziąłeś, ale w duszy na dnie
Piekło całe — tem parzysz kogo schwycić łatwo;
Znamy się już od dawna — czy nie pomnisz o tem?
Widziałem cię dwa razy — raz pod karczmą — potem —
Nie — wprzódy — gdyś z kościoła między mnogą dziatwą
Na czarnym twoim koniu przez wieś pędził cwałem,
A raz trzeci dziś ciebie na radzie spotkałem.
Więcej nigdy, zaręczam!
By poznać dość, wiele,
Że prędzej ogień z wodą w jedno zlejesz ciało,
I czucie bijącego serca z zimną skałą
Niźli nas dwóch pospołu.
W jakim my rozdziele,
Wiem za nadto — jam sługa — tyś wszechmocnym panem.
Boli mnie tylko jedno — że nad moim stanem
Masz wątpienie — przysięgam — nie jestem Szatanem,
Chcesz dowodów? — Na piersiach, patrz, krzyż święty wisi
Chcesz abym się przeżegnał? — Żegnam się w trzy znaki
Ojca, Syna i Ducha — czyż może być jaki
Dowód większy — ten szkaplerz darowali mnisi,
Mam i koronki z sobą, — nabożeństwa księgę.
Dawno te wszystkie znaki straciły potęgę!
Zewnętrzność martwa kiedy dusza jej nie grzeje,
Ludzie już braćmi memi — i ty — mam nadzieję
Śmiałku, nim ty zostaniesz!
Jeźliś katolikiem