Strona:Stefan Garczyński - Wacława dzieje.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
42
WACŁAWA DZIEJE

I znikli — tak dwa listki lżejsze do polotu
Z tysiąca które drzewo otrząśnie w jesieni
Lada wiatrem powiane, rwą się bez powrotu
I popłyną tam gdzie je spólny wiatr pierścieni.


II.
ZWIĄZEK.

Śniegiem ziemia pokryta, noc jasna i mroźna.
Z szafiru niebios gwiazdy, jakby pełną dłonią
Wysypane brylanty w szatę nocy wbito,
Roziskrzone świeciły — pora była późna —
Śnieg błyszczał — w śpiż zegary czasami zadzwonią,
Ulice puste niby z wód wyschłe koryto.
Gdzie niegdzie tylko słychać chód krokiem mierzonym
To szyldwach z bronią w ręku głucho się przechadza,
Albo gdy rond nadejdzie, lub policji władza,
Do przeglądu żołnierzy, woła głośnym dzwonem.
Czarno sterczały domy — jak w księżyca blasku
Pompejum wygrzebane z popiołu i piasku.
W jednym tylko cóś miga na bocznej ulicy,
Słychać szmer jakiś w górze, i światło od świecy
Łuną z okna wygląda choć je w głąb wciśniono,
Choć okno czarną jakąś opięto zasłoną.
Tam idą dwaj nieznani — przyszli — patrzą wszędzie —
Cicho — nikt ich nie zoczył — więc jeden w dłoń klaśnie —
« Hasło » — ktoś pyta z sieni. « Jest, było i będzie » —
« Dobrze » — drzwi się otwarły. — « Czy są? — wszyscy właśnie, »
Tak mówiąc znowu mocne zatrzasnął podwoje,
Ręką wskazał — i w górne wiedzie ich pokoje.

W niezamieszkałej dawno, sali wielkiej, pustej,
Zwykły stół był na środku — krzyż czarny na stole
A przy nim osadzeni związkowi w półkole.
Milczenie głuche w sali — trwożliwemi usty
Nikt nie śmiał ruszyć wprzódy aż doszedł z pewnością
Czy sami bracia tylko między liczną gością;
Bo dzisiaj wielkie rzeczy mają wnieść na radę
Koniec mąk — wolność kraju — ciemiężcom zagładę!
Tak więc nim do słów przyszło, każdy wzrok badacza
Podnosi na przytomnych i w koło zatacza