Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki ludzi podnosi ręce do góry na widok rewolweru, wymierzonego prosto w twarz bladego, jak trup, kasjera. Pół setki ludzi nie śmie ruszyć się z miejsca!
Tchórze, co? Nie, oni wiedzą tylko, że zbój ten o szczękach kwadratowych i wzroku stalowym nie dla zabawy rewolwer wymierzył, że najlżejszy ruch położy trupem kasjera, a może i kilku graczów, to też zbój sięga do szuflady, wygarnia z niej pieniądze i wciąż z rewolwerem gotowym do strzału, cofa się ku wyjściu, wreszcie niknie w ciemnościach nocy.
To jest Chicago.
U moich gospodarzy, właścicieli trzypiętrowej kamienicy, wczoraj było święto. Córka ich ukończyła kolegjum i otrzymała złoty medal na konkursie muzycznym.
Dziś wychodząc z domu, widzę pannę klęczącą z zakasanemi rękawami na chodniku i szorującą schodki kamienne, łączące próg domu z ulicą.
Zstępując ze schodów, przepraszam, że jej przerwałem pracę, uchylam kape-