Strona:Stefan Barszczewski - Obrazki amerykańskie.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Good morning sir!
— Czem mogę służyć?
— Czy nie potrzeba panu chłopca biurowego?
— Nie!
— Przepraszam.
I chłopiec odchodzi, aby wejść do następnego kantoru, składu, sklepu, fabryki, śmiało, bez obawy, bez fałszywego wstydu, bo czuje, że nie prosi o łaskę, jeno ofiaruje pracę swą, jak towar, i pewny jest, że mu nikt tego za złe nie weźmie, nikt się temu nie zdziwi, nikt go za drzwi nie wyprosi.
Zresztą niechby kto spróbował. Odrazu chłopak stanie okoniem w obronie godności swojej, odrazu da uczuć, że jest — człowiekiem.
To jest Chicago.
Jestem w domu gry.
Pięćdziesięciu ludzi otacza stół rulety, kulka warczy w pudełku, stosy różnokolorowych „sztonów“ leżą na zielonem polu, cisza panuje. Nagle odzywa się głos zimny, stanowczy:
Hands up! (Ręce do góry).
I oto staje się rzecz dziwna. Pół set-