Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cięży, że rozporządza środkami i zasobami, o których Europa jeszcze nie ma pojęcia!
Znicz wierzył w to teraz tak mocno, że nie czekał dłużej. Pod oknami pałacu wzmagała się buntownicza wrzawa tłumu, tam więc pobiegł, jakby pchnięty przez siłę niewidzialną.
Gdy ukazał się na schodach pałacowych, zakołysało się mrowie ludzkie i zerwał się huragan okrzyków.
Przemówił.
Głos, z początku dławiony przez wzruszenie, potężniał stopniowo, brzmiał tak przekonywająco, tak był natchniony wiarą i pewnością, że gdy wkońcu padły słowa:
— Bądźcie spokojni, ufajcie! Wróg tutaj nie dotrze. Już Ameryka śpieszy nam z pomocą — radość i wiara biły z tych samych twarzy, które przyciągnęły na ten plac pełne trwogi, rozpaczy i buntu.
A zaledwie skończył, już ukazały się dzienniki ze sprawozdaniami z posiedzenia kongresu Stanów Zjednoczonych z tekstem decyzji pośpieszenia na pomoc Europie, tudzież odbitką rozkazu, przesłanego eskadrom amerykańskim na morzach europejskich.
Jednocześnie zaś głośno mówiące telefony publiczne zwiastowały tłumom najświeższą, dziwną, wprost nieprawdopodobną nowinę:
„Dziś o godzinie 13-ej eskadry amerykańskie, stojące w zatoce Genueńskiej i pod Helgolandem,