Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednak odpowiedzialność za użycie ich spadnie na głowy sprawców całego tego nieszczęścia.
Tu zatrzymał się widocznie wzruszony.
Milczeli też słuchacze, z jednej strony wzruszeni niemniej od mówcy, z drugiej zaś — niepewni owoców tej zapowiedzi wobec bliskości wroga.
Ale mówca już się opanował i, podniósłszy głos, kończył:
— Wobec decyzji powyższej, eskadry nasze, znajdujące się na morzach europejskich, otrzymały rozkaz rozpoczęcia niezwłocznie przeciwko wspólnemu naszemu wrogowi akcji, której skutki, jak sądzimy, nie każą na siebie czekać.
Skończył, ale i teraz także panowało śród senatorów i posłów polskich ponure milczenie.
Niezwykła zapowiedź rozczarowała, zawiodła srodze wszystkich. Bo, jakże? Gdzie wysiłki całych armij lądowych i flot powietrznych, tysięcy dział i czołgów okazały się bezskuteczne, tam miały poskromić potężnego, rozporządzającego niebywałemi siłami, wroga dwie eskadry, liczące może z parę tysięcy ludzi i stojące przytem tak daleko od placu boju?
Zakrawało to wprost na drwiny.
Senatorowie i posłowie polscy zaciskali więc tylko zęby, aby nie wybuchnąć.
Prezydent jednak Rzeczypospolitej Polskiej, choć miotały nim te same uczucia, przerwał z obowiązku milczenie i podziękował krótkiemi słowy przedstawicielom narodu amerykańskiego, spo-