Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i amunicję dla ogromnych armij, w parkach i na placach ćwiczyły się drużyny milicji, a warsztaty i fabryki, przystosowane do potrzeb wojny, nie przerywały dniem i nocą pracy.
Przedstawiciele wszystkich armij europejskich, witani entuzjastycznie przez ludność Warszawy, nadawali jej wyraz jeszcze bardziej kosmopolityczny. Brak tylko było tak popularnych doniedawna twarzy Azjatów, wysiedlono bowiem wszystkich do obozów koncentracyjnych, urządzonych na Śląsku, a dzielnicę ich zajęto na cele wojskowe.
Spodziewano się też ujrzeć żołnierzy amerykańskich, liczono bowiem, że w wielkiej Rzeczypospolitej zaatlantyckiej znajdzie się znów mąż tak szlachetny, jak Woodrow Wilson, i zniewoli swój naród do podania ręki Europie.
Ale Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, obejmujące obecnie całą połać Nowego Świata od wybrzeży oceanu Lodowatego aż po granice Meksyku, będącego już członkiem federacji państw amerykańskich rasy łacińskiej, odgrywały dotychczas rolę biernego obserwatora w tej strasznej walce Europy z nawałą azjatycką.
Wprawdzie w tem państwie potężnem, gdzie tkwiły tak bardzo zakorzenione ideały wolności, odezwały się teraz, jak przed laty, głośne nawoływania zapalczywych umysłów do pośpieszenia na pomoc Europie; nawoływania podniecone jeszcze przez odwieczny wstręt rasy anglo-saskiej do przedstawicieli ras o innej barwie skóry, a zwła-