Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lemechaniczne samoloty torpedowe, wypuszczane bez pilotów i mogące rzucać torpedy w ściśle oznaczonem miejscu po przeleceniu setek kilometrów ze stacji, położonej w głębi kraju. A jednak wynaleziono sposoby neutralizowania działalności fal elektrycznych, okrywania całych miast siecią prądów niewidocznych, paraliżujących zdradzieckie ciosy, zadawane zdala.
I pomimo wszelkich wysiłków zautomatyzowania dzieła zniszczenia, pomimo olbrzymich postępów techniki, rozstrzygał o losach walki zawsze jeszcze nie automat, lecz człowiek żywy, nie maszyna, choćby najdoskonalej zbudowana, lecz umysł ludzki.
A jeżeli kto w tych zapasach największą stratę ponosi, to ta spokojna, cicha żywicielka ziemia, nad którą przeciągała burza wojenna; ta ludność wiejska, nie posiadająca urządzeń obronnych, kładziona pokotem przez gazy, rujnowana przez pociski lub trupy potworów skrzydlatych, walczących gdzieś tam ponad nią w niebiosach.
To też — tak samo, jak przed wiekami — na wieść o nowej, straszliwej wojnie, ludność ta opuszczała i teraz osiedla swoje, szukając schronienia w murach miejskich.
Niebawem i Warszawa miała ujrzeć znów, jak niegdyś, tłumy tych uchodźców, napełniających wrzawą i zgiełkiem jej ulice.
Stało się to nawet daleko szybciej, niż przypuszczano. Bo pomimo przygotowania się Europy