Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu wersalskiego, zawiadomił o tem przyjaciel jego, Parker. Poseł słuchał w milczeniu słów naczelnika policji, wreszcie spytał:
— Więc zakażecie wiecu?
— Oczywiście! — zawołał Parker. — Radjotelefon i telekinematograf rozniosłyby go natychmiast po kraju i gadanina Ludka mogłaby w każdym razie osłabić siłę moralną narodu.
— A gdybym — rzekł na to poseł po chwilowem zastanowieniu — poprosił, aby wiecu nie zakazywano?
Naczelnik policji spojrzał zdumiony na mówiącego.
Znicz uśmiechnął się.
— Dziwi cię — rzekł — moja propozycja, muszę więc wyjaśnić ci powody tego, napozór dziwnego kaprysu. Oto chciałbym skorzystać ze sposobności i raz jeszcze wyjaśnić krajowi sytuację.
— Więc poszedłbyś na to zebranie?
— Stanowczo! Aby zaś rzeczy nie odwlekać, pomówię zaraz z ministrem.
Po chwili, połączony telefonicznie z ministrem spraw wewnętrznych, przedstawił mu swój plan i po krótkiej rozmowie zwrócił się znów do przyjaciela:
— A zatem manifestacja uliczna przeciwko wojnie odbyć się nie powinna, gdyż mogłaby wywołać starcia pomiędzy obywatelami. Wiec natomiast nie będze zakazany. Możesz w tym duchu