Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i elektrycznych, używanych jeszcze w XXI wieku.
Znicz prowadził bez pośpiechu panie ku samochodowi, pozostawionemu na ulicy, a gdy stanął przy nim, doręczył blaszkę z numerem kolejnym policjantowi, który jednym ruchem klucza, zawieszonego na ręce, umożliwił mu oswobodzenie kluczem własnym koła samochodowego z klamry, przytwierdzającej je do słupka, wmurowanego w chodnik.
Manipulacja ta, zresztą tak łatwa, że wymagała zaledwie kilkunastu sekund, konieczna była, gdyż prawie każdy właściciel samochodu-statku powietrznego był zarazem jego mechanikiem i pilotem, a jeżeli nawet kto, nie obdarzony zręcznością lub dostateczną przytomnością umysłu do kierowania swym wehikułem na ziemi i w powietrzu, posiadał pilota, to i ów pilot nie był obowiązany wyrzekać się obecności na obchodzie, interesującym zarówno wszystkich obywateli.
Samochód ruszył z miejsca bez szumu i huku silników, o benzynowych bowiem zapomniano już dawno, i znalazł się niebawem w szeregu podążających po prawej stronie jezdni. A choć był zarazem helikopterem, mogącym wzbijać się z miejsca w powietrze, to jednak nie uczynił tego, gdyż wzbijać się w przestwór wolno było tylko na przeznaczonych do tego placach, a to w celu uniknięcia starć i wypadków nieszczęśliwych.
Skręcił wreszcie na najbliższy z placów takich