Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie, poznikały barwne flagi i maszty, ulice były puste i ciche. Zdawało się, że cała jej ludność zdołała już uciec, ale okna i drzwi zabarykadowane, ale druty, zamykające wszystkie wyloty ulic, świadczyły, że przewidziano tu napaść i zamieniono tę część miasta w twierdzę.
Awangarda napierającej fali ludzkiej, złożona z wrzaskliwych wyrostków, rzuciła się do zrywania drutów, zagradzających ulice, lecz nierozsądny ten krok kosztował drogo napastników. Przez druty przebiegał żywy prąd elektryczny, zabijający śmiałków, i kilkunastu wyrostków legło bez życia.
Ryk wściekłości rozległ się w tłumach. Fala cofnęła się jednak tylko poto, aby jeszcze zażarciej naprzeć z zebranemi naprędce do rozwalania morderczych przeszkód belkami, deskami i kamieniami. W tej chwili wszakże z zabarykadowanych okien niewidzialne ręce zaczęły razić nacierających pociskami kulistemi, rozpryskującemi się przy uderzeniu. I nie upłynęło minuty, a już szalejąca fala odskoczyła, uciekając w popłochu, trujące bowiem gazy, wypełzając tumanami z rozbitych pocisków, powalały na bruk dziesiątki i setki odurzonych napastników.
Kres oblężeniu położyły wreszcie oddziały policji miejskiej w maskach przeciwgazowych, odgradzając żywym murem dzielnicę azjatycką, zawezwane zaś ambulanse zbierały zabitych prądem i odurzonych gazami.