Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

córki, zjawienie się więc lekarza w tej chwili krytycznej powitał okrzykiem ulgi.
A dr. Chwostek, oparłszy głowę leżącego na kolanie i położywszy mu dłoń na czole, spoglądał już wzrokiem pytającym na przyjaciela.
Znicz, nie odstępując od boku żony, opowiedział w krótkości o tem, co zaszło, wymawiając pomimo wzruszenia, które go ogarniało, każdy wyraz dobitnie.
Dr. Chwostek spoglądał uważnie, ale spokojnie na mówiącego. Na surowej jego twarzy nie znać było zdziwienia.
Gdy zaś Znicz skończył, odezwał się zwykłym sobie bezdźwięcznym głosem:
— Moglibyśmy może dowiedzieć się więcej jeszcze od niego — tu wskazał głową na Mongoła — ale narazie jest zbyt wyczerpany. Rzuć mi z otomany poduszkę i zatelefonuj po ambulans. Niech go zabiorą do szpitala. Będzie tam pod moją opieką. Zatelefonuj też do Parkera, a ja tymczasem zajmę się twoją małżonką.
Znicz pośpieszył wykonać zlecenie przyjaciela.
Pani Ira uspokoiła się pod wpływem zabiegów dra Chwostka. Ale starcowi chodziło widocznie też o to, aby nie dręczył ją niepokój o dalsze losy córki, bo wkrótce skłoniła głowę na poduszki, pogrążona we śnie spokojnym.
Pochylony na krześle obok otomany, dr. Chwostek wciąż trzymał w swej ręce białą dłoń uśpio-