Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej, wpatrując się przytem w piękną twarz z wyrazem cichego upojenia.
W takiej postawie zastał go poseł, wróciwszy od telefonu, przy którym spędził kilkanaście minut, szukając Parkera po mieście.
Podszedłszy do krzesła, dotknął ramienia przyjaciela. Dr. Chwostek drgnął i, zanim odwrócił głowę ku Zniczowi, podniósł dłoń uśpionej do ust swoich, poczem złożył ją delikatnie na otomanie.
Posła nie zdziwił ten niemy hołd starca, wiedział bowiem, że dr. Chwostek żywi prawdziwy kult dla pani Iry. Kult ten objawiał się niejednokrotnie w sposób tak rozrzewniający, jak teraz, co przywiązywało tylko jeszcze bardziej prawe serce Znicza do starego, samotnego dziwaka.
Zaledwie przyjaciele zdołali zamienić kilka słów, gdy odezwał się dzwonek windy, a po chwili lekarz ambulansowy i sanitarjusze, wysłuchawszy sprawozdania dra Chwostka i jego wskazówek, zabrali wciąż nieprzytomnego Ju do ambulansu powietrznego.
Znicz towarzyszył im na dach domu, gdyż wyczekiwał niecierpliwie przybycia naczelnika policji.
Parker dotrzymał słowa. Jeszcze samolot ambulansowy nie zdołał wzbić się w powietrze, gdy już na dach domu opuszczał się samolot naczelnika.
Niezwykła droga, jaką wiadomość o porwaniu Eli i jej narzeczonego doszła do Zniczów, nie