Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich samych, jak on, śrub, kół i trybów, zato domyślał się dużo, a w tej sprawie, dla której sił jego użyto, widział jasno, o co przełożonym jego chodzi, i był z nią tak ściśle związany tajemniczemi nićmi ducha, że nawet wygnany z grona wtajemniczonych zgadywał, co zamierzają względem rodziny Zniczów.
Gdy tajemnicze fale eteru przyniosły mu wiadomość o zamierzonem porwaniu Eli, czyhał na sposobność zawiadomienia o tem pani Iry. Zdawałoby się rzeczą prostą podążyć do jej mieszkania z ostrzeżeniem, czuł jednak, z jednej strony, strach zabobonny przed tą, której stał się niewolnikiem, z drugiej zaś — obawiał się, że nie znajdzie wiary i będzie wyśmiany, a może nawet oddany w ręce władz polskich. Pomimo to krążył w okolicy domu Znicza od świtu do późnej nocy i wreszcie dziś z rana, poznawszy panią Irę, powracającą w towarzystwie córki z nabożeństwa, odważył się rzucić im ostrzeżenie, poczem, przerażony tą śmiałością, ukrył się w tłumie. Wreszcie, nie będąc pewny, czy usłyszały jego słowa, powtórzył ten sam manewr i, przepełniony uczuciem szczęścia, wrócił do swej izdebki.
W miarę wszakże upływania dnia radosna egzaltacja mijała, a miejsce jej zajmowało wciąż rosnące niewytłumaczone uczucie niepokoju.
Doszło ono do tego stopnia, że, nie mogąc już wytrzymać nieznośnego naprężenia nerwów, postanowił szukać ukojenia w narkotyku makowym.