Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schyliwszy się, wysunął z pod tapczana skrzynkę podróżną.
Po chwili na stołku obok tapczana znalazły się przyrządy do palenia opjum.
Ległszy na tapczanie, otworzył maleńkie blaszane pudełko, zawierające ciemno-bronzową, prawie czarną masę, zanurzył w niej długą stalową igłę i, nabrawszy na jej koniec trochę tej lepkiej, brunatnej masy, przeniósł igłę nad płomień lampki olejnej.
Pod wpływem ognia masa zaczęła skwierczyć i pęcznieć. Ju obracał ją zwolna nad płomieniem, wpatrzony w pęczniejącą kulkę chciwemi oczyma. Wreszcie zsunął rozżarzoną kulkę opjum z igły w maleńki otwór fajki o długim cybuszku i pociągnął.
Nagle jednak rzucił czandu i wzdrygnął się cały:
Oto ujrzał wyraźnie oczyma duszy pościg w przestworzu statku powietrznego przez dwa inne, krótką walkę i ujarzmienie ściganego, a w jego kajucie — padającą bez przytomności Elę.
Wił się więc teraz w bezbrzeżnym bólu na swem posłaniu. Od czasu do czasu wyrywał mu się z piersi ryk ciężko ranionego zwierzęcia. Rękoma chwytał to za bluzę na piersiach, jakby dla stłumienia tych wybuchów, to znów za krawędź tapczana, chcąc zerwać się z niego, ale niepewny jeszcze, co począć, opadał znów na posłanie.
Widocznie jednak powziął wkońcu decyzję sta-