Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Takim był heroizm wolności przodków naszych, którego my dzisiaj zbieramy owoce.
Gdy mówca głosem dźwięcznym, hipnotyzującym tłumy, wyrzekł słowa powyższe, całe audytorjum, jak jeden mąż, zerwało się na nogi i z tysięcy piersi gruchnęła pieśń popularna:

Cześć bohaterom, cześć,
Cześć bojownikom wolności!

I przelewały się nuty śpiewne po hali, uderzały o jej sklepienia, leciały na skrzydłach prądów elektrycznych po całej ziemi polskiej.
Lecz mówca stał wciąż na estradzie. Znać było, że jeszcze nie skończył, że jeszcze ma coś do powiedzenia. Znów więc cisza zapanowała na sali, on zaś spokojny, wyniosły, ciskając z oczu promienie groźne, mówił głosem wibrującym, jak struny silnie trącane:
— Przypomniałem wam, obywatele, heroizm przodków naszych nietylko poto, aby uczcić ich pamięć. Przypomnienie to jest także — ostrzeżeniem.
Na sali rozległ się szmer zaniepokojenia.
— Tak, obywatele, ostrzegam. Dziś, tak samo jak przed półtora wiekiem, Wschód na nas wali. Być może, iż wy tego jeszcze nie widzicie, ale ja widzę i — ostrzegam. Bo obawiam się, aby nowoczesny komfort, dobrobyt powszechny, radość życia, którą się cieszymy, w przeciwieństwie do bohaterskich przodków naszych, nie zaślepiały was, nie przejmowały zbytnią pewnością siebie.
I dziś — powtarzam — jak przed półtora wie-