Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieku spoglądamy na te czyny ofiarne, gdy przypominamy sobie warunki, śród których ci ludzie działali, to, zaprawdę, serca nasze wypełnia po brzegi, rozsadza, jedno uczucie: podziwu i czci dla tych bohaterów wolności.
— Bo przypomnijmy sobie my, ludzie pewni jutra, syci, odziani zawsze dostatnio, nie znający dolegliwości sędziwego wieku, zimna, głodu i braku pracy, my, którym chmury nie zasłaniają promieni słonecznych, a widmo chorób strasznych, dziesiątkujących ludzkość w owe czasy, nie staje przed oczyma, my wreszcie, członkowie Federacji ludów Europy — przypomnijmy sobie — powtarzam — jak przodkowie nasi walczyli: O chłodzie i głodzie, w łachmanach, bez widoku jakiejkolwiek nagrody lub przynajmniej zabezpieczenia bytu, szli w ogień weseli i chętni z zapałem w sercach gorących dla myśli jednej: Wolności ojczyzny! A gdy osiągnęli ten cel niebosiężny, wracali często do nor ciemnych i wilgotnych, do walki o kawałek chleba. I nie dziw, że nieraz bunt w nich wzbierał, że ulice naszego grodu rozbrzmiewały wyciem protestu, że podnosiły się pięści i padały strzały. Niech jednak tylko rozległ się okrzyk: Do broni! Ojczyzna zagrożona! — ci sami nędzarze protestujący stawali karnie w szeregach, śpieszyli tam, skąd niebezpieczeństwo zagrażało, i po całej Polsce rozlegał się znów okrzyk potężny: „Nie damy ziemi, skąd nasz ród!“