Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeszył je do dna i wszystkie tumany naraz w górę wygarnął. Całą masą swoją z głębin wypadły, rozdarły się na dwie wielkie części i, uciekając, gnały wkróś powietrza. Już jednak po chwili znowu się złączyły w jedno ogromne, latające morze. Zdawało się, że w nawale tych mgieł słońce przygasa. Kolumna stała w grubych, pierzastych tumanach, które niby fale morskiego przypływu, biegły do łańcucha Nägelisgrätli i zwolna się cofały. Powtórnie gdzieś wysoko mgły się rozdarły i słup płonącego blasku uderzył między góry.
Wpośród obłoków, fruwających w owej chwili z dolin wprost do góry, dał się słyszeć przyciszony, lecz dobitny głos oficerów, wracających z pośpiechem:
— Marsz! Marsz!
Kompanie ruszyły naprzód, strącając w pochodzie drobne kamyki i zsuwając się ze stromej pochyłości. Przebyto szybko niewielkie płaty lodu, samotnie tu i ówdzie leżące; zstępując ciągle na dół okrążono cypel łańcucha.
Pochyłość raptownie idąca do Rodanu, łączyła się z przełęczą Grimsel. Rosła tam już niziutka trawka i mchy tak miłe dla nóg, strudzonych na martwych polach.
Skoro kolumna weszła na przełęcz, oficerowie pędzili oddziały, jakby im ogniem palono podeszwy. Gudin rozdzielił swe wojsko na dwie części i mniejszą w tej chwili wysłał na kraj przełęczy od strony Hasli. Dwa bataliony cwałem pobiegły śród rojących się mgieł nad brzegiem otchłani. Tak pędząc, z bronią nastawioną do ataku, pierwszy szereg tego oddziału zobaczył przed sobą szyldwacha. Przebito go kilkunastoma pchnięciami,