Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
93

niedyskrecya może się równać uderzeniu sztyletem.
— Tak, panie.
— Tu nie było nawet zadraśnięcia.
— Jakże się cieszę! Ale w takim razie... W takim razie — dla czegóż pan tu przyjechał? — zapytał hrabia Nastawa prawie niegrzecznie.
— Poprostu chciałem zobaczyć objekt, za który skrzyżowałem szablę... — odpowiedział Piotr twardziej, niż poprzednio.
— Pewnego dnia przyszło panu na myśl, ze należałoby zmierzyć istniejące niewątpliwie, a należne panu wrażenie. Pewnego dnia zechciał pan zobaczyć, jak też daleko sięga urok nie tej blizny zewnętrznej, znaku na twarzy, — o to nie ośmieliłbym się nigdy posądzić pana! — lecz urok niewidzialnego pióropusza na niewidzialnej przyłbicy. Wiedział pan teoretycznie, że taki urok jest tam z pewnością, gdzieś daleko, — w tej duszy, — że egzystuje tajemnie, jako tęskny, niespłacony dług, że śni o panu w podlaskiem pustkowiu sekretne, niezniszczalne wspomnienie i gwałtowna, czarująca dziewicza ciekawość. Przyjechał pan zobaczyć, czy tak jest w istocie.
— Pan to dosyć trafnie określa. Być może, że rzeczywiście tak ze mną było. Może tak, a może i nie, lecz coś w tym rodzaju...
Hrabia milczał. Po długiej, bardzo długiej chwili zapytał:
— I cóż?
— Nic.