Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



III.

Nazajutrz Piotr Rozłucki chciał zaraz rano odjechać, lecz został zatrzymany. Nie pozwolono zaprzęgać dla niego koni, a nie było ich gdzie nająć, — chyba aż w wiosce, ozdobionej baniastemi kopułami cerkwi. Więc został na obiedzie.
W czasie tego obiadu panna Małgorzata była piękniej, niż wczoraj, ubrana. Miała na sobie suknię jakgdyby grecką, obramowaną fijołkowym szlakiem. Suknia była najmodniejszego kroju, nieco krótka. Widać było lakierowane pantofelki i ażurowe pończochy. Strój głowy również był inny, wykwintniejszy. Piotr patrzał na to wszystko spod oka. Spostrzegł, że tej panience jest w tem bardzo ładnie i z szyderstwem rozmyślał, że to dla niego owa grecka suknia i uczesanie głowy, dla niego te pantofelki i przezroczyste pończochy. Przy stole rozmawiał z panną Małgorzatą w sposób zaczepny, podchwytujący każdą sposobność przypodobania się, — poprzednio, a nadewszystko na początku tego obiadu odepchnąwszy ją od siebie oczami w sposób iście męski, mściwy i nieodwołalny. Przypatrywał się jej rękom wyhodowanym i troskliwie strzeżonym od słońca, — ślicznie pod