Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
254

pary. Wyratowaliśmy cię z toni morskiej nagiego i zdrętwiałego.
— Kto mianowicie mię wyratował?
— Marynarze nasi i nurkowie.
— Dziękuję... — rzekł Rozłucki.
Patrzył na potężne kominy pancernika, — na olbrzymie jego blachy, — na reje telegrafu bez drutu, — na mnóstwo stalowych lin, przecinających się we wszelkich kierunkach, — na piętrzące się pokłady, — na wieże bojowe, obstawione wokół szybkostrzelnemi armatami, — wreszcie na kolosalne cielska największych armat, wystające w morze z przedniego pokładu. Senne wspomnienia armatniego towarzystwa i braterskich z bronią przeżywań owionęły mu duszę. Patrzał na wielkie, lśniące działa, symbole potęgi, — na dawnych przyjaciół, którzy go, — Hioba, — w tym ciężkim śnie przybyli odwiedzić...
Jeden z oficerów, starszy wiekiem, zbliżył się do Piotrowego posłania i rzekł po angielsku, oddając mu ukłon wojskowy:
— Jestem komendantem tego okrętu. Szczęśliwym się czuję, że statek nasz mógł udzielić gościnności tak dzielnemu żeglarzowi powietrznemu. Czy wolno mi wiedzieć, kogo mamy zaszczyt gościć na tym pokładzie?
— Imię moje lotnicze jest — „Ulisses“.
Oficer skłonił się, przykładając palec do daszka czapki. Rzekł jeszcze:
— Widzę na twarzy pańskiej szramę od cięcia