Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
236

łożył na okolice, powiaty. Miał iść przez mazowsze, przez lubelszczyznę, przez podlasie ku swojej Litwie. Tak się przecie radował. Bo oto ziemię wokoło objechał, a do całego obwodu brakowało tylko małego łuku — od Warszawy do Witebska. Jechał morzami, tłukł się w wagonach, szedł w kajdanach. Cieszył się, że ten ostatni swój etap przewędruje między pachnącemi zbożami, wśród ukochanej polskiej mowy, której się nie mógł nasłuchać i nawychwalać, — że przejdzie na kolanach, przeczołga się, całując tę świętą, umęczoną krainę. Jakże nad wszelki wyraz spodobali mu się polscy chłopi! Co to Ajnosy, co Gilaki, co to Japończycy! Kudy im! do wspaniałych lublinian, do ekstatycznych podlasiaków, do pracowitych mazurów i do ludu nad ludy — do krakowian!
Tymczasem znowu się zbliżał zaduch więzień, nuda bezczynu i wieczne obcowanie nie z pracą i miłością, lecz z przemocą i zbrodnią. Gwar się wzmagał w ulicach. Otwarto drzwi i wnet poczęła się sala napełniać. Niewyspany „pan naczelnik“ w lakierowanych butach począł wyładowywać swój zły humor na wszystkich, kto się tylko ukazywał we drzwiach. A zaczęło się istne najście. Przyprowadzono pijaną i pokrwawioną prostytutkę, która kwiczała na cały cyrkuł, wywrzaskując od czasu do czasu jakąś chryję o bransoletce, — kogoś w smokingu i „melonie“, ale bez kamizelki, który przelazł jakoby przez jakiś mur i coś otwarł, — czterech ludzi prostych, którzy spoglądali na wsze strony wybałuszonemi oczyma wołów, przyprowa-