Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
232

schodach wdrapali się na piętro i wstąpili w zaduch izby, skąpo oświetlonej płomykiem gazu. Za stołem, na sofie obitej ceratą siedział oficer policyjny. W głębi za balasami klatki separacyjnej świeciły się jakieś oczy człowiecze. Niedaleko od drzwi był zlew, a obok niego szeroka, drewniana ława, w owej chwili pusta. Bezmian zaanektował ją niezwłocznie i wyciągnął się na niej, jak długi. Piszący oficer w sposób mrukliwie dydaktyczny zwrócił mu uwagę, że jeszcze nie otrzymał pozwolenia na to, żeby tam leżeć. Bezmian oświadczył, że nie widzi nigdzie przepisu, żeby należało tylko stać, albo siedzieć, widocznie tedy leżenie nie jest występkiem.
— Zresztą, — dodał, — noc jest po to, żeby właśnie leżeć i spać, a nie łazić po różnych dziurach.
Rozmowa zarówno w mieszkaniu, jak w tym urzędzie prowadzona była w zabawnem narzeczu rosyjsko-polskiem, w gwarze warszawsko-cyrkułowej. Wyrazy rosyjskie miały polskie końcówki, — i odwrotnie. Bezmian chętnie posługiwał się tym żargonem, co mu bez trudu przychodziło. W tym to języku zaproponował urzędnikowi, czyby mu nie pozwolił położyć się na ceratowej kanapie. Tamten z przekąsem odmruknął, że kanapa przeznaczona jest dla niego i dla takich, jak on, nie dla aresztowanych. Dodał w sensie łaski, że aresztowany może się do czasu wyciągnąć na drewnianej ławie, co „aresztowany“ przezornie oddawna był uczynił. Na dowód zaś, że sprawa tak