Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
15

— Mój skarb głęboko jest w ziemi zakopany.
— Jakież to dziwne zjawisko! Kiedy cię ostatni raz widziałam, byłeś wróg, a teraz jesteś z nami...
— Z wami?... — rzekł w zamyśleniu.
— Czyż nie?
— Ja jestem sam... — rzekł spokojnie. — Zupełnie sam.
— O, a czy aby nie jesteś jakim nadczłowiekiem?
— Ani trochę! Daleko sołdatowi do człowieczeństwa, a cóż dopiero do takiego awansu!
— Cóż tedy poczynasz ze sobą, prócz czytania i milczenia w tej samotności?
— Przepatruję z obowiązku słowiańskie walory. Sprawdzam, ile są warte rosyjskie, a ile polskie. Liczę na szyfrowej tabliczce, kto kogo pobije. Nastawiam armaty i uczę się celować nieomylnie. Jeżeli nie mam trafić, nie strzelam.
— I to wszystko wystarcza ci?
— Nie zupełnie. Mój widnokrąg zasłonięty jest z czterech stron świata wałami ziemnemi. Te wały są bardzo nudne, gdy się na nie patrzy zbyt często. Mój pejzaż — jest to niebo. To też obmierzła mi ziemia.
— Doprawdy? I czegóż to ci się zachciewa?
— Nieba.
— Kuzynie, przechwalasz się!
— Nie. Chyba się ganię, bo przecie liczyć, mierzyć, celować, nastawiać działa i tęsknić do nieba,