Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
192

Ustaw Bezymiannyj, jak biuro jakie — che, che...
„Ustaw“ roześmiał się serdecznie, aż mu łzy zaświeciły w oczach z tego śmiechu. Ciągnął dalej:
— Takem się rozpędził, żem zaczął tym ajnosom szkoły zakładać. Z początku sam nauczam paru chłopaków. Zdrowe to, pojętne, wesołe. Oczy czarne, głowy foremne, rozum tylko czekał nauki. Co sobie dobrego ucznia wyrobię, posyłam w głąb „strony“: — idź, ucz dalej! Dziewięć szkółek w ten sposób założyłem. A ja nad niemi, jak kurator, albo oświecenia. Zjeżdżam niespodziewanie na egzamin, rewizyę przeprowadzam, czy tak aby wszystko, jak należy, po-ustawu — che — che...
„Ustaw“ znowu zachichotał, patrząc gdzieś w dal, zapewne w ową ajnoską „stronę“.
— A po jakiemuż, w jakim języku nauczało to ministeryum oświecenia?
— Ot, bieda moja! — jęknął „Bezymiannyj“ ze szczerym bólem. — Oni ciebie pałą swoją po głowie, a ty, bracie, ajnoskie dzieci w ich mowie ucz! Ot los! A jak było uczyć? Serceby po polsku ciągnęło, a co ajnom tym z polskiej mowy, z naszego pisma? Żal...
— I dobrze się uczyli?
— Dobrze! Trzech gromady do szkół wysłały.
— Dokąd?
„Bezymiannyj Ustaw“ oczy przymrużył z rozkoszą. Chytry uśmiech błąkał się po jego wargach.
— Nie, — mówił, — już ja moich chłopców w inne ręce! Co który zdolniejszy, przedstawiam