Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
177

szlocha. Nie mogąc zaś doczekać się, potrącił go końcem buta. Tamten podniósł ciężką głowę i coś wyjęczał.
— Wstawaj! — kazał mu Piotr.
— Kto to?
— No, wstawaj, mówię! Dość tej nędzy. Chodź!
— Dokąd mam iść?
— W świat!
— Już nie chcę!
— Musisz!
— Zostaw mię...
Znowu runął na ziemię i rozkrzyżował na kamieniach ręce. Głowa jego w szlochach poczęła się taczać z boku na bok i tłuc o głazy. Piotr pochylił się, podsadził ręce pod ciężki kadłub i dźwignął go z ziemi.
— Już cię drugi raz dźwigam.
— Zostaw mię!
— Wstawaj, bryło pokory! Chodź w świat!
Postawił go na ziemi, objął ramieniem, ucałował w usta — i pociągnął ze sobą.