Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
151

zrazu zewnętrznej mowy, którą noc przemawia, rzeka szeleszcze, wiatr śwista. Później nasłuchiwał wewnętrznej mowy, którą wyrażała się jego istota niewiadoma, w głębokości jestestwa utajona. Zadumał się nad sobą, nad światem, nad wszystkiem, — zatonął w sobie bardziej, niż w tej głębokiej — głębokiej nocy. Poczuł wszystkiem swojem jestestwem niezmierną nędzę i zupełną samotność człowieczą. To, co go samego łączyło z Bogiem, ze światem i ziemią, — miłość, — stało się rozłączeniem z Bogiem i światem, a pochłonięte zostało przez ziemię i noc. Jakże to miał zrozumieć? Jakże się miał pogodzić i ulec? Jakże miał zaprzestać wewnętrznej walki, kiedy każda chwila była przypomnieniem i każda buntem? Stojąc tam na urwisku, ponad rzeką w mroku szumiącą, począł płakać zaiste krwawemi łzami w tę głuchą noc, jęczeć w głębi swej po utraconej miłości, która była wszystkiem, a znikła i zamieniła się w nic. Wyciągnął w bezwiedzy człowieczej ręce i skamłał u tej potęgi, która świat trzyma, u tego ogromu niepojętego, którym jest światło dnia i ciemność nocy, niebiosa i ziemia, życie i zgnilizna, — o łaskę ulgi w dusznej niewiedzy, o tę jedyną wiadomość, której od lat serce spalone pragnęło...
Dopraszał się z głębokości swojej niedoli tej jednej jedynej wskazówki:
— Gdzie ty jesteś, Taniu?
Milczała ciemna noc. Głucho szumiała ukryta w mroku rzeka. Leciał w dal martwy wiatr. O ja-