Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
135

— Oddawaj teraz te klucze!
Biereżkow wydobył klucze z kieszeni i wręczył je oficerowi. Rozłucki rzucił te klucze na kupkę papierowych pieniędzy. Zapytał jeszcze głosem coraz bardziej okrutnym:
— Czy Murłyk mówił ci, że mają uciekać sami kramolniki i buntowniki, czy inni?
— Same tylko buntowniki, bo tylko tacy siedzą w tamtych kazematach.
— O całym spisku wiesz ty, Murłyk i owa „panna“, z którą w nocy byłeś?
— Tak.
— Czy wiesz jeszcze co w tej sprawie, czy co taisz?
— Nic nie taję!
— Prawdę gadaj, bo twoja rzecz skończona!
— Prawdę gadam.
— Aresztuję cię!
— Słucham.
— Masz od tej chwili milczeć. Pary ci z ust nie wolno wypuścić pod najsroższą odpowiedzialnością. Dopiero na sądzie będziesz gadał.
— Słucham.
— Jeżeli słowo do kogokolwiek piśniesz przed czasem, wyśliźnie mi się z rąk zdrajca Murłyk i owa panna. Teraz — marsz za mną!
Wyszli na dziedziniec. Piotr przodem, Biereżkow za nim. Minęli całą długość kazematów artyleryi. W narożniku, gdzie były sklepione najgrubsze mury fortu i gdzie znajdowała się cela więzienna dla przestępców-żołnierzy, tak zwana „ciemna“, —