Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
134

bną. Już on to za dnia zrobi. Wtedy to dał mi tę ostatnią masę pieniędzy.
— Z czem do mnie przychodzisz? — spytał Rozłucki.
— Przychodzę do mojego zwierzchnika, do mojej władzy przełożonej. Oświadczam, żem jest wspólnik zdrady, żem po pijanemu, wśród rozpusty wziął wielkie pieniądze dla ułatwienia zbrodniarzom ucieczki. Wyznaję wszystko, jak przed Bogiem, pieniądze zwracam. Oskarżam się i czekam na karę.
Zmrok zapadł w czasie tych wynurzeń. Piotr Rozłucki stał naprzeciwko Biereżkowa, patrząc w ciemną jego bryłę. Milczał. Tamten czekał wyprostowany. Mijały tak długie chwile. Piotr zapytał:
— Więc zbrodnia stanowczo na dziś została uplanowana?
— Na dziś.
— Na którą godzinę?
— Na godzinę jedenastą z wieczora.
— Czy Murłyk bywa w nocy w tamtej połowie fortu?
— Nie. Nigdy go tam w nocy niema.
— Gdzie są klucze od bramy do więziennej połowy?
— Ja je mam w ręku.
— Jeszcześ tej bramy nie zamknął?
— Nie zamknąłem.
— O której godzinie po zamknięciu bramy odnosisz codziennie klucze do kancelaryi?
— O godzinie dziewiątej.