Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
4

nowy, miał specyficzny zapach, właściwy kancelaryom i biurom, gdzie wyczekują ludzie niezamożni. Wiktor posadził gościa na głównym fotelu i znowu przypatrywał mu się pod światło.
— A to jest owa sławna blizna... — rzekł, wskazując palcem na długą, dawno zgojoną, lecz jaskrawo widoczną szramę na policzku oficera.
— A tak, to blizna...
— Zdobi cię tak już ze dwa lata?
— Tak jest, dwa lata z górą.
— A jakie też, — powiedzmy, — pociągnęła następstwa? Czy aby z pułku, a raczej z bateryi?...
— Nie. Był sąd, ale wypadł nie tak znowu źle, jak przypuszczali moi przyjaciele, no i ja sam. Skazano nas wszystkich, awanturników, na sześć tygodni srogiego odwachu i pominięcie w awansie przez dwa lata.
— Łagodny wyrok. A więc trwasz po dawnemu bez awansu na starem miejscu?
— O, nie! Po odsiedzeniu owego odwachu dostałem tranzlokacyę mniej pomyślną, do bateryi fortecznej w twierdzy Zasiek, a ściślej jeszcze, do jednego z fortów tej twierdzy, zwanego „Czornyj Orioł“. Tam właśnie te dwa lata spędziłem.
— W forcie „Czornyj Orioł“? Nazwa bardzo piękna. No a miejsce wesołe?
— To zależy od humoru. Co do mnie, to żyłem tam dosyć zacisznie.
— Nic o tem nie wiedzieliśmy. No, a teraz?
— Teraz dostałem nareszcie urlop na miesiąc