Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
86

sto. Opiekun spiskowców zadowolony był ze swej metody. Ale oto w parę dni później, siedząc na „lekcyi“ w swej skrytce, usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie schodów i pierwej domyślił się, raczej przeczuł, niż zobaczył pedagoga. Przez szpary we drzwiach śpiżarki dojrzał go po chwili. Profesor wszedł cichaczem, skradając się kociem stąpaniem, z największą ostrożnością na szczyt schodów i tu strzygł na wsze strony uszami, oczami, — badał miejscowość. Przypuszczał, widocznie, że zbiegowiska uczniów gimnazyalnych odbywają się w samym lokalu oficerka artyleryi, bo ku jego drzwiom bezszelestne skierował kroki. Przyłożył ucho do dziury od klucza... Lecz wtedy Piotr podniósł się z miejsca momentalnie, otwarł drzwi i stanął przed zdumionym.
— A to co! — krzyknął, — pedagoga odgrywasz rolę, a do cudzych drzwi się dobierasz, — ach, ty złodzieju w bobrowem futrze!...
Zatulił go lepiej w futro bobrowe pod oniemiałą brodę, aż pedagog zsiniał z emocyi, wykręcił z żołnierską ścisłością i przyśpieszył jego zejście ze schodów, pomagając sobie wielokrotnie kolanem.
Spłoszeni krzykiem i szamotaniem się wielbiciele sztuk pięknych uchylili drzwiczek strychu i, jak szczury z nory, wyjrzeli na schody. Rozwarte ich oczy ujrzały tę scenę z uwielbieniem nieopisanem, a serca zapamiętały ją z pociechą na całe życie. Piotr wracał właśnie na górę,