Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
85

Piotr zdziwił się i z pytaniem w oczach zwrócił się do gościa.
— Pan do mnie? — spytał po rosyjsku.
— Proszę o przebaczenie... — rzekł przychodzień. — Jestem nauczycielem gimnazyalnym, szukam tutaj stancyi profesora Kozdroja.
— Stancya profesora Kozdroja mieści się na dole. Tu na górze ja tylko mieszkam.
Jegomość uchylił kapelusza i wolno zstąpił ze schodów. Piotr po chwili dopiero zoryentował się, że wykwintny pan tropi spiskowców, czytających poezye i historyę Polski. Zrozumiał, że przychodnie z miasta, pozakozdrojowcy, naprowadzili na ślad. Postanowił ostrzedz swych nieznanych oświecicieli. Ale jakim sposobem? Miałże dać im znać, że oddawna wie o ich schadzkach? Miałże wydać się niejako ze swą wiedzą o ich tajemnicy? Nie starczyło po temu chęci i poprostu wstydził się współki z żakami. Postanowił raczej obserwować tropiciela. Przez chwilę tedy zabawił w mieszkaniu i wyszedł. Zauważył, że pan w bobrach, zanotowawszy w księdze stancyjnej lokalu p. Kozdroja nieobecność trzech starszych uczniów, wyszedł na ulicę i przechadzał się w oddali, rysując od niechcenia laseczką znaki na śniegu. Piotr postawił sobie zadanie wyprowadzenia go z tej ulicy niejako siłą suggestyi. Przeszedł tedy na chodnik, po którym defilował pedagog, i, nie śpiesząc — się, postępował za nim w pewnej odległości. W istocie nauczyciel, czując wciąż poza sobą natręta, wydalił się ociężale z tej ulicy i zwolna ruszył w mia-